sobota, 13 września 2008

Japon

Witajcie w naszej bajce!

Dziś temat przewodni pobytu we Francji – JAPONIA. Tak, tak…tak blisko z kulturą kraju kwitnącej wiśni nie byłam jeszcze nigdy, a spotkanie dosyć przypadkowe. Oczywiście to tylko wstęp do Japonii, ale dla mnie nowy.
Na początek – warsztaty kaligrafii, w których brałam udział w tym tygodniu. W grupie była także lekko ‘nawiedzona’ Theodora z Rosji oraz starsza pani Japonka, która od 40 lat zajmuje się kaligrafią. Próbka jej pracy (wykaligrafowany wiersz jap. z VIII wieku, mówiący ponoć o lecie), którą dostałam w prezencie razem z pędzelkiem, więc połowę sprzętu do kaligrafii już mam.
Warsztaty prowadziła młoda Japonka. Po krótkim wprowadzeniu, dostałam do ręki węgiel, pędzel i kartkę i zajęłam się twórczością. Bardzo to uspokajające zajęcie, jak człowiek rysuje chiński znak harmonii, jakoś naturalnie się wycisza. Zajęłyśmy się chińszczyzną, gdyż w japońskiej kaligrafii rysuje się po prostu poszczególne litery, więc zanim namalowałybyśmy jakiś wyraz, dużo wody by upłynęło. Spróbowałam także znaku ducha oraz miłości (kto zgadnie, który jest który?:)

Po drugie, japońska moda. Japońskie dziewczyny w Cavilamie (tak się zwie ta szkoła francuskiego) wyróżniają się strojem i to na plus. Panowie zupełnie nie. Być może jest to też wynik tego, że na kurs językowy do Francji wybiera się bardziej zamożna część Japończyków, ale i tak – jestem pełna podziwu. Japonki mają wyraźny styl: krótko, na koturnach i niebanalnie. Lubią sukienki, dzierganki i kontrasty. Mam wrażenie, że niektóre z tych kreacji na Europejkach wyglądałby komicznie, a Japonkom jakoś to leży. Awangardę mają we krwi:)
Pierścionek - zagadka dla fashion victims;)
Mam nadzieję, że fotek na wspomniany temat będzie więcej – muszę tylko bardziej zabawić się w paparazzi.
Jest też pierwszy akcent nostalgiczny – Japończycy z naszej grupy odlecieli właśnie do Tokio. Wczoraj, w błysku fleszy, odbyło się pożegnanie, na które założyłam specjalnie kolczyki ‘shusi’, jeszcze z Warszawy.
Zostałam obsypana origami, np. z…podziękowaniami za spotkanie i wspólny czas. To jest chyba najuprzejmiejszy naród…W dodatku bardzo szczodry i przywiązany do swojej kultury (fakt – dostałam paczkę pysznych zupek miso i japońskich snaków:) Było to oczywiście bardzo miłe i słodkie.
A to moje najlepsze koleżanki z klasy

Shiori (przyszła stewardesa, to jest tam najmodniejszy zawód, obok edytora w wydawnictwie) i Yoshiko (przyszła projektantka mody). Nasze rozmowy skutecznie ograniczała słaba znajomość francuskiego, ale będzie mi ich na pewno brakować. Zabraknie też ciekawostek, jak taka, że pukanie do drzwi w Japonii to nie puk-puk tylko kon-kon, itd.. Tak czy siak, Japonki są rozkoszne. (Panna Respond przekona się o tym wkrótce osobiście – to nasze kontakty w Tokio. Karpierzątko, nie martw się, pracuję nad kolejnymi:)

Ale żeby jasność była – jesteśmy we Francji

Niestety, mimo zdrowego reżimu rodzinki Barton-Fournier, u której zamieszkuję, francuskie jedzenie może nas zgubić. Widoczne już skutki (żeby nie wymówić tego słowa) zawdzięczam również zdrowym podobno pastylkom Vichy, które zawierają sole mineralne z dobroczynnych wód. I CUKIER, dużo. Zachęcona renomą kosmetyków z tej serii, sięgnęłam po nie z radością i rozmachem…Hurtowo, fajnie się je przegryzało przy nauce słówek. Musiałam wyrzucić to co zostało bo groziło to przybraniem tego kształtu…


A poza tym…
W nocy, nieświadoma, prowadzę drugie życie. Podobno to skutek późnego jedzenia serów pleśniowych, ale coś tu chyba w powietrzu jest – lub po prostu zbieram materiał na scenariusz. Mam nadzieję, że samoistnie przerodzi się to w jakiś wspaniały pomysł na film!

Jeśli ktoś by pytał, u franc.rodzinki bez zmian. Wciąż zdrowe żywienie i kolejne pasje. Pan domu szyje na maszynie, robi konfitury, piecze chleb i tartę (oczywiście bez glutenu)…W piwnicy odkryłam obrazy olejne (autorstwa pana domu, parę niezłych), ceramikę (pani domu), parę motorów crossowych, rowery i nawet kajaki – ta rodzina jest gotowa na wszystko
Poprawiły mi się stosunki z Niemką – sąsiadką, tzw. Cristiną – pupilem rodziny i nauczycieli, wybaczyłam jej po prostu, że lepiej mówi po francusku i nawet razem biegamy.

Gotowanie w kręgu masterclass kwitnie, choć oczywiście nie obywa się bez nieporozumień językowych i osobowościowych, docieramy się. Na przykład zupełnie nie podzielają mojego zamiłowania do wina. W tym temacie zupełnie się nie rozmijamy, ale lampka do obiadu jest, wymusiłam.
W przyszłym tygodniu moja kolej, coś polskiego muszę upichcić. Chyba będą to placki ziemniaczane i naleśniki. Jakieś PROSTE pomysły?

Moja uliczka, jedna z wielu podobnych w Vichy. Wybrałam się na tour po Vichy z przewodnikiem i całkiem ciekawie było, choć ¾ nie rozumiałam (czasem to ułatwia życie;). Wychwyciłam jednak najistotniejsze fakty, zainteresowanych odsyłam do wszechwiedzącej Viki, że przytoczę tylko najważniejsze:
- z Vichy wywodzi się osławiona przez Brigitte Bardot biało-niebiesko(-różowa) krateczka, sukienkę z tkaniny o takim wzorze miała na swoim drugim ślubie. Tkanina popularna również na obrusach:)
- w czasie II wojny światowej na niechlubną stolicę niemieckiej Francji wybrano Vichy, bo mogło pomieścić całą potrzebną administrację, było tez oczywiście dobrze – centralnie usytuowane, blisko granicy z południową częścią Francji;
- modę na kuracje termalne w Vichy zapoczątkował Napoleon III, który wyleczył się tu z hemoroidów. Dzięki temu w Vichy dziś jest wspaniała opera i teatr, jak się uda, wybiorę się na jakieś przedstawienie.

Piękny budynek, wraz z parkami i kamienicami. Budowano we wszelkich stylach – szwajcarskim, angielskim, orleańskim… dużo z tych kamienic stoi do dziś, niekiedy w kiepskim stanie.

Pozostało jednak wiele niewyjaśnionych zjawisk…
jak motyw, który zauważyłam już na kliku budynkach

lokalnego zamiłowania do pewnej pani…

i relacja z wizyty w thermach, ale to następnym razem.

Jako że tytuł zobowiązuje… w szkolnym kinie widziałam po raz drugi „Tajemnicę ziarna” (reż. Abdellatif Kechiche). Po raz drugi mi się podobało. Niestety, 2,5 godzinny film zdołała obejrzeć tylko garstka z licznej widowni. To chyba źle rokuje na moją producencką aktywność. Mam nadzieję jednak, że nie czyta tego nikt z potencjalnych inwestorów…jakby co - zapraszam:)
W poniedziałek wybieram się na najnowszy film Mike’a Leigh, a jutro chyba do Lyonu, jeśli pogoda dopisze.

Z tego wszystkiego zapomniałam wspomnieć o mojej arcyciekawej batalii z własną frankofobią;) Się człowiek uczy, ale powolutku…

A bientot! (francuską ortografię lekceważę na razie, żeby jasność była:)
Piszcie, co u was!!
Aleksan’dra (tak tu na mnie wołają)

PS. dziękuję za komentarze! postaram się uzupełnić zawartość tematyczną bloga na przyszłość:)

1 komentarz:

kasia pisze...

aha, no więc przecieram szlaki po raz drugi :)
bardzo fajne Twoje Japonki, jakoś kojarzą mi się przede wszystkim z pseudogimnazjalistkami we wszystkoodsłaniających spódniczkach, a tu mila niespodzianka, bardzo ładne i rzeczywiście nieźle ubrane... więc fotografuj ile się da, zawsze to inspiracja ;)
a w jakim języku oglądasz filmy? czy francuski jest juz na tyle oswojony, że rozumiesz? czy francuzi sfrancuszczają na tyle, żeby dubbingować, czy sa napisy? no i bardzo jestem ciekawa, w jakim języku porozumiewasz się na codzień, w sklepie spożywczym i na poczcie - z moich (mizernych) doświadczeń wynika, że francuskiego można się nauczyć szybko, bo francuzi często odmawiają porozumiewania się w innym języku i mimo że ewidentnie rozumieją angielski, odpowiadają wyłącznie po swojemu. ale może to tylko w paryżu? jak Twoje doświadczenia???
uściski serdeczne!